Post thumbnail

Od ponad roku CS:GO przeżywało niemały kryzys, duża część z graczy postanowiła porzucić dotychczas najlepszego FPS-a na świecie i pokazać środkowy palec twórcy tej gry – Valve. Społeczność straciła cierpliwość i zaufanie do wspomnianego dewelopera, a to postawiło jego produkcję w ślepym zaułku.

Przede wszystkim – zmiany, a raczej ich brak. Jak przez pierwsze lata istnienia CS:GO Valve pracowało w pocie czoła, aby wprowadzać kolejne to nowości do swojej gry i zadowolić społeczność, którą uważnie słuchano, tak ostatnie lata pokazały, że Valve jakby straciło zapał i zainteresowanie swoimi graczami.

Druga kwestia to coraz bardziej przestarzały silnik – Source, który jak na 2019 rok nie jest już, jakby to delikatnie powiedzieć „pierwszej świeżości” i zwyczajnie bardzo ogranicza możliwości rozwoju gry. A to w świetle coraz silniejszej konkurencji pokroju Rainbow Six: Siege powinno wzbudzić w deweloperach z Valve zainteresowanie – jednak nie wzbudza.

Efektem wyżej wymienionych problemów była oczywiście coraz szybciej spadająca liczba jednocześnie zalogowanych osób. Najgorzej było przed wakacjami – wtedy w CS:GO grało średnio nieco ponad 200 tysięcy osób, a szczytowo było to nieco ponad 400 tysięcy. Przez wakacje liczba ta delikatnie wzrosła, ze względu na Panorama UI, czy dodanie nowej broni – MP5.

Z czasem jednak liczby ponownie pikował w dół i Valve musiało podjąć „jakieś” kroki… no i podjęło. Wydawca postanowił postawić na „rewolucję” i wprowadził do CS:GO… tryb battle royale. Tutaj się zatrzymajmy – nie żebym krytykował ten tryb, bo pod pewnymi względami jest nawet ciekawy, ale raczej nie tego potrzebowała gra.

To jednak nie wszystko, bo przy okazji trybu battle royale CS:GO przeszedł na free-to-play, stając się w pełni darmowym tytułem, który każdy użytkownik Steama może przypisać do swojego konta za darmo. Efekt? Znaczący wzrost graczy – szczytowa ilość graczy wzrosła o prawie 200 tysięcy. Poprawę widać było również pod względem średniej ilości zalogowanych osób.

Dotychczas średnia liczba osób oscylowała w okolicy 300 tysięcy grających, nagle zrobiło się niespełna 400, co wzbudziło wielką radość w Valve. Panowie przybili piątki, napili się szampana, pomyśleli, że uratowali grę i… poszli zapewne do domu. A sytuacja w grze stała się co najmniej niepokojąca.

Początkowo większość graczy F2P wchodziło do gry i zwyczajnie w świecie grało, niestety już po kilku dniach dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdzie w jednym meczu trafiało się nawet 8(!) cheaterów, a pozostała dwójka graczy mogła jedynie puścić klawiaturę i myszkę i czekać na zakończenie meczu.

Podobne przypadki dokumentuje coraz to więcej kanałów na YouTube, a także streamerów, którzy z czystej ciekawości postanowili zobaczyć, jak wygląda rozgrywka z perspektywy „darmowego” gracza, to co zobaczyli, wcale ich nie zdziwiło, bo spodziewano się właśnie wysypu oszustów – nie chcesz grać z oszustami? Musisz zapłacić!

To z kolei sprawia, że w większości nowe osoby porzucają CS:GO po zaledwie kilku meczach – nie ma co się temu dziwić. Więc pozostaje zadać pytanie, czy panowie z Valve nie za szybko otworzyli tego szampana, bo wszystko wskazuje na to, że zamiast wielkiego sukcesu mamy wielkie rozczarowanie i zwyczajny strzał w kolano, albo nawet i dwa.

Niestety, ale patrząc na obecną sytuację tak naprawdę teraz obserwujemy upadek CS:GO, upadek, którego byc może już tylko gigantyczny rework gry powstrzyma. Ostatnim filarem, który trzyma zainteresowanie CS:GO jest scena esportowa gry, która na ten moment cieszy się sporym zainteresowaniem i miejmy nadzieję, ze tak pozostanie.

fot. Valve/Counter-Strike.net