Post thumbnail

Polska scena jakiś czas temu, spadła na dno i mimo że raz na jakiś czas wypływa na powierzchnie, to zachłyśnięta chwilowymi sukcesami ponownie tonie… Dlaczego?

Kolesiostwo

Warto tu przytoczyć słowa Damiana „MdNa” Kisielewskiego.

„Jeśli się komuś nie przypodobasz albo ktoś nie jest twoim znajomym, to nie masz praktycznie prawa bytu.”

Generalnie przez spory okres czasu, polskie transfery wyglądały w bardzo schematyczny i nudny sposób, a polegało to na ciągłej rotacji tych samych zawodników, z czego zazwyczaj wiele dobrego nie wynikało. Na szczęście to zjawisko powoli zanika, i coraz więcej organizacji szuka młodych talentów, organizuje różnorodne projekty dla graczy czy przeprowadza testy. Dzięki temu na scenie pojawiło już się parę perspektywicznych drużyn jak np. x-kom AGO czy Avez Esport.

Wysyp strzelców, a zarazem brak „zadaniowców”

W naszym kraju mamy masę świetnych indywidualnie zawodników, jednak brakuje tu tych od czarnej roboty. Znalezienie świetnego strzelca nie jest wielkim problemem, lecz wyszukanie świetnego supporta, który wspomaże drużynę taktycznymi granatami, czy IGL-a, który wraz z trenerem pokieruje zespół do zwycięstwa to już znacznie cięższe zadanie. Z jednej strony jest to zrozumiałe, zdecydowanie łatwiej organizacje zauważą świetnego aimera niż lidera, bo nikt spoza zespołu nie wie jak gra drużyny wygląda od wewnątrz.

Brak prawdziwych tytanów pracy

Deathmatch, pare gierek w FPL-u czy PGS-ie kolacja i do spania… Jednak czasu na obejrzenie demka, analizę brakuje. W Polsce brakuje prawdziwych „Hardworkerów”, ambitnych, nieustępliwych i wiele wymagających, zarówno od siebię jak i od zespołu graczy. Ciężka praca, kluczem do wielkiej kariery, lecz co z tego jeśli głodnych sukcesu jest wielu, a tylko garstka trenuje na pełnych obrotach.

Wierni fani i najwięksi hejterzy w jednej osobie

Nie możemy ciągle, tylko „cisnąć” po graczach, przyjrzyjmy się nam, widzom esportu, tym po drugiej stronie monitora. Polscy fani, choć potrafiący zedrzeć gardła dopingując swój ulubiony zespół, to równie dobrze niektórzy z nich są zdolni do bezsensownego hejtu, który nie raz uderza nie tylko w graczy, ale i również ich najbliższych, tego zdecydowanie nie można nazwać konstruktywną krytyką. Idealnym przykładem takiej dwulicowości, niektórych widzów cs’a, są streamy z rozgrywek esportowych, a dokładnie czat tych streamów. Tam jeszcze za czasów Virtus.Pro można było zobaczyć miłe słówka po wygranej rundzie, lecz gdy tylko niedźwiedziom powinęła się noga, mogliśmy przeczytać bardzo wymyślne wiązanki. Obecnie przy spotkaniach mniejszych polskich zespołów to zjawisko, nie jest tak duże, jak w przypadku VP, jednak cały czas możemy przeczytać bardzo przykre słowa na Twitchowy’ch, Facebookowy’ch czy YouTube’owych czatach.

Polska scena zmierza w kierunku ekstraklasy?

W polskim Counter Strike’a ciągle pojawiają się nowe podmioty, wchodzące na rynek, co za tym idzie coraz większe pieniądze, a poziom gry mimo paru przebłysków, jest nadal mizerny. Gracze otrzymują coraz większe pieniądze i tu może pojawić się kolejny problem. Problem gdy najważniejszą lub nie daj boże jedyną motywacją stają się pieniądze. Jak rozwiązać ten kłopot? Jednym z takich rozwiązań może być system devils.one, gdzie wynagrodzenia są zależne od wyników, jednak czy gracze na to przystaną? Bardzo wątpliwe.

Emigracja przepisem na sukces?

Coraz częściej spotykamy się ze zjawiskiem, kiedy gracze decydują się na grę w międzynarodowych zespołach. Na usta od razu cisną się takie nicki jak: Neex, dycha czy oczywiście NEO. Co zachęca graczy do opuszczania kraju? Większe pieniądze? To raczej oczywiste, ale są ku temu na pewno ważniejsze powody. Większe możliwości… Nie ulega wątpliwości, że gra w międzynarodowej drużynie daje większe pole manewru w wyborze, czy budowaniu drużyny.

Nadzieja umiera ostatnia

Nie można kompletnie spisywać rodzimego CS’a na straty. Aktualnie na scenie mamy parę zespołów, które mają duży potencjał x-kom AGO czy Avez Esport to pierwsze formację, które przychodzą na myśl. Teraz pozostaje tylko wspierać i trzymać kciuki za Polaków.

fot. ESL / Helena Kristiansson